niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział I - Alarm

Ola ma swoją działalność. Yeeey! Rozdział pisany razem :3
_____________________________________________________________________

 Kelsy
Siedziałam właśnie w swoim pokoju który nie przypominał pokoju. Jedno piętrowe łóżko, szare ściany które już prawie w ogóle nie były szare tylko było widać już cegły. Moje rozmyślenia o jakże pięknym pokoju przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Powoli skierowałam głowę w stronę drzwi w których stał Clain.
-Dobry? - Powiedziałam to ,aby uniknąć jego wykładów na temat ,że powinnam się do niego zwracać z szacunkiem i tak dalej.. -Chodź Kelsy. - Powiedział przytrzymując mi drzwi,abym wyszła. -Dziękuje za tą jakże interesującą rozmowę.. - Szepnęłam i wstałam z łóżka zmierzając w stronę drzwi. Poczekałam chwile, aż Clain zamknie drzwi, a później ruszyłam za nim korytarzem. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami do jego biura. Gdy weszliśmy on zajął miejsce za biurkiem, a ja na kanapie. -Po co tu mnie przyprowadziłeś? - Spytałam patrząc się na Claina. -Pomyślałem, że masz jakieś pytania.. Zważywszy ,że wczoraj wybiegłaś stąd jakbyś zobaczyła potwora - Powiedział nalewając sobie kawę. -Jak można nie mieć pytań, albo nie uciec jak wczoraj dowiedziałam się ,że niby jestem jakąś czarownicą? Może zacznijmy od tego ,że nie wiem co to tak naprawde jest.. -W sumie.. No dobrze.. Emmm... Co ci przychodzi do głowy jak słyszysz "czarownica"? - Spytał poprawiając się w fotelu.. -Yyy.. Harry Potter? - Powiedziałam śmiejąc się, a Clain się załamał. -Bardzo śmieszne. Te czarownice które poznałaś w książkach, podręcznikach itp. istniały, jednak w średniowieczu dzisiejsze czarownice lepiej się ukrywają. Ludzie myślą, że nie istnieją więc mają ułatwioną sprawę. większość z nich kryje się w naszych bazach na całym świecie. Jednak około 14% ich populacji zdane jest na siebie. Czarownicom nie są potrzebne różdżki, kotły czy koty. Teraz wszystko mają uproszczone. niestety są słabsze. W średniowieczu miały więcej ksiag z których mogły się uczyć, niestety podczas 2 wojny światowej wszystkie odnalezione spalono. W naszych bazach nie ma ani jednej, ale z tego co wiemy jedna się zachowała.Jest gdzieś w tybecie, wiele osób wysłaliśmy na misję odnalezienia jej,ale nikt nie wrócił, a w niej jest antidotum na zaklęcie, które ktoś rzucił na żołnierzy. -Yyy.. Powiedzmy ,że to zrozumiałam, ale po co ktoś miałby spalić te księgi?Kiedyś czarownice były uważane za zagrożenie - Powiedział biorąc do ręki kubek z kawą. -Yhym.. Ta twoja opowieść zniszczyła mi moje marzenie o magicznej różdżce.. - Przez chwile udawałam smutną,ale później wybuchłam śmiechem, a następnie Clain prawie wypluł kawę. -Hahaha! Bardzo śmieszne.. - Powiedział zarzenowany. Wstając z kanapy usłyszałam alarm włamaniowy. Szybko wymieniłam spojrzenia z Clainem i wybiegłam z jego biura.

Mia
-Dziękuję za taką pobudkę! - krzyknęłam na cały głos. Z moich włosów kapała woda. Leżałam jak zwykle w swoim łóżku w pokoju jednak zauważyłam, że coś jest nie tak. Oprócz brązowej kołdry, która mnie otulała leżał na niej biały koc uszyty z bawełny. Już wiem dlaczego w nocy nie było mi zimno. Spojrzałam na okno, słońce dopiero wschodziło więc musiała być 4 nad ranem. Ciekawe dlaczego o tej godzinie mnie obudzono. Zbiórka jest dopiero o 10. Chyba, że ktoś się włamał jednak nie obudził mnie jęk alarmu tylko oblanie mojej głowy zimną wodą. Nie było to zbyt przyjemne -Czy chcesz żebym dostała zapalenia płuc, pułkowniku Sern?!
-Nie krzycz tak, bo jeszcze zbudzisz wszystkich w ośrodku. Chodź ze mną - odpowiedział podając mi rękę.
-Gdzie mnie zabierasz? - odpowiedziałam schodząc łóżka bez jego pomocy po czym otulił mnie kocem widząc, że mam bardzo "skąpą" piżamę. Miałam na sobie spodenki 3/4, które normalnie założyłabym na trening na sali jednak nie chciało mi się wczoraj ich ściągać oraz podarty -shirt z logiem Iron Maiden ten sam, który miałam na sobie podczas ataku na Manhatan. Na nogi włożyłam w pośpiechu moje ubłocone glany.
-Hmm... Na spacer? - po czym posłał mi swój diamentowy uśmieszek. Był w tym samym wieku co ja i Kelsy jednak miał już rangę porucznika. Andrew (bo tak ma na imię, Andrew Sern) nosił zwykle czarną skórzaną kurtkę, ciemne jeansy i podkoszulek zazwyczaj z nazwą jakieś drużyny koszykowej, a na nogach buty, które głównie służyły do treningu. Dzisiaj nosił szarą bluzę z kapturem i spodnie dresowe. Buty pozostały bez zmian. Widziałam, że w kieszeniach coś trzyma jednak nie mogłam dostrzec co tam jest.
Po cichu wyszliśmy z pokoju bo wciąż trwa cisza nocna. Prowadził mnie przez korytarze ośrodka, w stronę stołówki, potem schowka na broń, aż w końcu dotarliśmy do schodów na górne piętra. Chce mnie zabrać na górę? Myślałam, że idziemy do jego pokoju jednak on znajduje się 3 piętra pod nami.
-Andrew gdzie...
-Ciii... - uciszył mnie. Dał mi znak, że nie możemy hałasować.
Po kilku minutach staliśmy przed drzwiami na dach. Nigdy tam nie byłam, zawsze nam zabraniano, a dostęp na niego mieli tylko dowódcy i profesor Clain. Andrew zaczął grzebać w kieszeniach w poszukiwaniu czegoś. Po chwili w ręce trzymał kartę, a na niej jego nazwisko co było dziwne ponieważ porucznikom nie dawano karty dostępu do tego typu pomieszczeń lub wejść. Usłyszałam ciche klik po czym chłopak stał prze de mną z otwartymi drzwiami na oścież.
-Zapraszam - i znowu się uśmiechnął. Weszłam przez nie unikając jego wzroku. Zatrzymałam się czekając na niego. Słyszałam jak zamyka drzwi i podchodzi do mnie. Szczerze, to zaczęłam się bać. Może chce mnie zabić? Nie, to nie możliwe. Od kilku lat nikt nie zamordował tutaj nikogo, ani popełniono samobójstwa. Zdjął koc z moich ramion kładąc go kilka kroków prze de mną w stronę wschodzącego słońca po czym usiadł na kocu.
-Usiądziesz? - zapytał zachęcając mnie ręką i wyciągając rzeczy z kieszeń. To były kanapki, a on zorganizował... "piknik"? Usiadłam na kocu obok niego. Zrobiło mi się zimno. Podkuliłam nogi i otuliłam się rękami. Andrew to zauważył, ściągnął bluzę po czym podał ją mi. Siedział w samym podkoszulku z logiem Orlando Magic. Wzięłam bluzę jednak nie założyłam jej.
-Nie będzie ci zimno w samym podkoszulku?
-Nie - obrócił głowę i spojrzał na mnie. Słońce świeciło się w jego zielonych oczach, a wiatr potargał brązowe włosy. Posłał mi ciepły uśmiech. Założyłam bluzę.
-Ahhh... Cieplej - odpowiedziałam z ulgą.
-Cieszę się. Głodna? - zapytał podając mi kanapkę. Miałam na niego ochotę... Na nią! Chodziło mi o kanapkę! Nie o Andrew.
-Tak, dziękuję. Sam je robiłeś? - spytałam biorąc kanapkę w dłonie. Była ciepła, jakby ktoś ją podgrzał w mikrofali.
-Tak. Mogły wyjść słabe, kilka razy zaciąłem się nożem krojąc chleb więc jeżeli zobaczysz tam krew to wiedz, że moja - znowu się uśmiechnął tylko tym razem patrzył się na słońce, nie na mnie. Parsknęłam śmiechem słysząc o tej krwi.
Minęła godzina od kiedy siedzieliśmy na dachu. Zdążyliśmy zjeść wszystkie kanapki. Przynajmniej herbata zostałam. Siedzieliśmy wspominając nasze dzieciństwo. Od czasu do czasu śmialiśmy się razem. Spoglądałam na słońce mając głowę opartą na jego ramieniu. Przez dłuższą chwilę spoglądaliśmy tylko na niebo nic nie mówiąc. Po chwili ją przerwałam.
-En Mi Cocina Sentado Perro
-Hm?
-Mój świat jest piękny. To fragment z wiersza Kelsy tyle, że po hiszpańsku. Pisze świetnie, ma na prawdę...
-Zdajesz sobie sprawę, że powiedziałaś Mój pies siedzi w kuchni?
-Na prawdę?! Boże! Jaka ja tępa jestem! A jak się poprawnie mówi - wiem, że Andrew zna hiszpański. Kilka razy słyszałam jak coś mówi. Ale z tym psem to nie było specjalnie. Nie uważałam na tej lekcji w szkole. Miałam prawo się pomylić.
-Mi Mundo Es Bello. Mia Es Bello - podniosłam głowę z jego ramienia spoglądając na niego. On również odwrócił głowę.
-Co znaczy ta końcówka?
-Mia jest piękna - uśmiechnął się po raz kolejny tego dnia po czym mnie pocałował.
W tej chwili cały świat zniknął. Niebo, ziemia, koc, na którym siedzieliśmy. Byłam tylko ja i Andrew. Nie trwało to jednak długo ponieważ przerwał nam alarm.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz