niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział II - Uprowadzenie

Kelsy
     Zbiegłam za Clain'em po schodach prowadzących na salę obrad. Alarm wciąż wył, a moje uszy nie mogły tego znieść. Jedyne co widziałam to przebłyski czerwonego alarmu, białe fartuchy laboratoryjne i ubranych w nie ludzi oraz idących jakby nigdy nic żołnierzy. Było w nich coś dziwnego. Jakby byli zahipnotyzowani. Stanęłam i pomachałam jednemu przed nosem. Przez chwilę nie było reakcji.
     Odchodząc złapał mnie za drugą rękę i zaczął ciągnąć za sobą. Widziałam jak Clain prze de mną biegnie, a po chwili się zatrzymuje. Patrzy na mnie i zaczyna biec w moją stronę.
     -Kelsy! - woła. Strażnik się nie zatrzymał. Wciąż szedł przed siebie. -KELSY!!! - strażnik odważył się odwrócić. Chociaż nie wiem czy "Odważył" to odpowiednie słowo. Bardziej odwrócił się z przymusu lub irytacji. Wyciągnął przed siebie drugą rękę, w której trzymał pistolet.
     Z niego wystrzeliła kula, prosto w czaszkę profesora, a on padł na ziemię. Widziałam jak z jego czaszki wypływała gęsta krew. Widziałam jak jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała z każdym wdechem i wydechem. Ruch spowalniał, aż w końcu się zatrzymał. Clain - profesor, który mnie tu ściągnął, starał się wytłumaczyć każdy mój problem, który pomagał mi wszystko zrozumieć leżał właśnie prze de mną martwy.
     -NIE!!! - krzyknęłam i zaczęłam się wyrywać żołnierzowi. Wciąż nie mogłam uwierzyć co się właśnie stało. Starałam się wyrwać jednak za każdym moim szarpnięciem uścisk na jego ręce stawał się coraz mocniejszy. Po kilku minutach doszło do takiego stanu, że krew nie dopływała mi do dłoni. Zaczęłam słabnąć, a ten żołnierz dalej mnie ciągnął. Już ledwo stałam na nogach kiedy zrozumiałam coś co mogłoby być do przewidzenia.
     Ten żołnierz był na prawdę zahipnotyzowany. Był jednym z tych żołnierzy CIA, którzy napadli na Manhattan. To o czym opowiadał mi Clain...
      Na samą myśl o nim napłynęły mi łzy do oczu. Próbowałam się znowu wyrwać, pobiec do Mii i jej wszystko wyjaśnić. Ona by mnie przytuliła i pocieszyła po czym sama zaczęłaby płakać, a obie stoczyły się na kolana szlochając na cały głos bo właśnie straciłyśmy przyjaciela, mentora wręcz.
      Ręka żołnierza tak mocno trzymała mnie za ramię, że pomyślałam o tym gdzie w tej chwili znajdę opatrunki na złamane ramię. Jednak nie było to potrzebne bo po prostu zemdlałam. 

***
     Nie wiem jak mogę określić miejsce, w którym się obudziłam. Ni to pokój, ni to klatka. Raczej coś jak "izolatka" choć na nią też to nie wyglądało. Co prawda była w niej prycza do spania, ale wygląd nie pasował mi na więzienie, a tym bardziej na izolatkę. Było tu szaro (jak w każdym pomieszczeniu w ośrodku), ale... Coś czułam, że w nim nie jestem.
     Całe moje ciało było obolałe. Na rękach widziałam ślady po mocarnych dłoniach żołnierza, który wlókł mnie przez cały ośrodek. Kolana miałam poobcierane, w niektórych miejscach widziałam miejsca po zdartych strupach. Czułam uporczywy ból w barkach i miejscu gdzie żołnierz złapał mnie i ciągnął przez długi czas do tego miejsca, w którym aktualnie się znajduję. Postanowiłam podnieść się z pryczy jednak ból nie pozwalał mi na to.
     Przypomniało mi się jak w szkole graliśmy w zbijaka na wf-ie kiedy to Sara (przyjaciółka Mii) rzuciła we mnie piłką lekarską zamiast zwykłą piłką. Ktoś przypadkowo położył ją na stojaku na piłki, a z racji tego, że miały identyczną teksturę trudno było je rozróżnić. Chociaż jeżeli rzuciła mnie piłką lekarską musiała poczuć, że jest cięższa od zwykłej. Z tego co pamiętam (a mało z tego wydarzenia pamiętam) to piłki lekarskie miały naszyte numerki oznaczające wagę. Kiedy Sara podniosła jedną z nich nie obejrzała piłki dokładnie. Wszyscy krzyczeli "Sara, nie rzucaj", ale było za późno. Ja dostałam w ramię i upadłam na ziemię zwijając się z bólu po czym straciłam przytomność. Przynajmniej tak sądzę bo wtedy film mi się urwał. Obudziłam się w szpitalu z workiem lodu na rannym miejscu, światło raziło mnie w oczy, a wokół mnie stali moi rodzice (jak widzę przybrani skoro nic nie wiedzieli o Mii i moich "zdolnościach"), Sara i Mia. Sara płakała, ale widać było, że udaje. Tak jak Mia uczęszczała na kółko teatralne jednak nie była tak dobrą aktorką jak moja siostra.
     Kiedy w końcu udało mi się usiąść na pryczy usłyszałam kroki po drugiej stronie ściany. Jak widać były na tyle cienkie, że słyszałam wszystko co się działo po ich drugiej stronie. Ściany w ośrodku były grubsze, nie przepuszczalne dźwięku. To znaczy, że nie jestem w ośrodku. Równie dobrze mogę być kilka przecznic od bazy lub tysiące kilometrów od Nowego Jorku.
     Zostałam uprowadzona i to nie było miłe uprowadzenie. Ale po co ktoś miałby mnie porywać za pomachanie ręką przed strażnikiem. Czyli porwanie mnie było jednym z celów napadu na ośrodek, jednym z powodów śmierci Clain'a byłam ja. Kiedy napadnięto na bank na Manhattanie ja i Mia wypłacałyśmy pieniądze. Kiedy napadnięto na ośrodek obie znajdowałyśmy się w nim. Jednym z celów tej osoby, która hipnotyzuje żołnierzy CIA chce nas porwać, ale dlaczego? Aby nas zabić? I teraz uświadomiłam sobie, że mojej siostrze grozi wielkie niebezpieczeństwo, a nie mam jak jej to przekazać. Jest zdana na siebie, a ja nie  mogę jej pomóc.

 

niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział I - Alarm

Ola ma swoją działalność. Yeeey! Rozdział pisany razem :3
_____________________________________________________________________

 Kelsy
Siedziałam właśnie w swoim pokoju który nie przypominał pokoju. Jedno piętrowe łóżko, szare ściany które już prawie w ogóle nie były szare tylko było widać już cegły. Moje rozmyślenia o jakże pięknym pokoju przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Powoli skierowałam głowę w stronę drzwi w których stał Clain.
-Dobry? - Powiedziałam to ,aby uniknąć jego wykładów na temat ,że powinnam się do niego zwracać z szacunkiem i tak dalej.. -Chodź Kelsy. - Powiedział przytrzymując mi drzwi,abym wyszła. -Dziękuje za tą jakże interesującą rozmowę.. - Szepnęłam i wstałam z łóżka zmierzając w stronę drzwi. Poczekałam chwile, aż Clain zamknie drzwi, a później ruszyłam za nim korytarzem. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami do jego biura. Gdy weszliśmy on zajął miejsce za biurkiem, a ja na kanapie. -Po co tu mnie przyprowadziłeś? - Spytałam patrząc się na Claina. -Pomyślałem, że masz jakieś pytania.. Zważywszy ,że wczoraj wybiegłaś stąd jakbyś zobaczyła potwora - Powiedział nalewając sobie kawę. -Jak można nie mieć pytań, albo nie uciec jak wczoraj dowiedziałam się ,że niby jestem jakąś czarownicą? Może zacznijmy od tego ,że nie wiem co to tak naprawde jest.. -W sumie.. No dobrze.. Emmm... Co ci przychodzi do głowy jak słyszysz "czarownica"? - Spytał poprawiając się w fotelu.. -Yyy.. Harry Potter? - Powiedziałam śmiejąc się, a Clain się załamał. -Bardzo śmieszne. Te czarownice które poznałaś w książkach, podręcznikach itp. istniały, jednak w średniowieczu dzisiejsze czarownice lepiej się ukrywają. Ludzie myślą, że nie istnieją więc mają ułatwioną sprawę. większość z nich kryje się w naszych bazach na całym świecie. Jednak około 14% ich populacji zdane jest na siebie. Czarownicom nie są potrzebne różdżki, kotły czy koty. Teraz wszystko mają uproszczone. niestety są słabsze. W średniowieczu miały więcej ksiag z których mogły się uczyć, niestety podczas 2 wojny światowej wszystkie odnalezione spalono. W naszych bazach nie ma ani jednej, ale z tego co wiemy jedna się zachowała.Jest gdzieś w tybecie, wiele osób wysłaliśmy na misję odnalezienia jej,ale nikt nie wrócił, a w niej jest antidotum na zaklęcie, które ktoś rzucił na żołnierzy. -Yyy.. Powiedzmy ,że to zrozumiałam, ale po co ktoś miałby spalić te księgi?Kiedyś czarownice były uważane za zagrożenie - Powiedział biorąc do ręki kubek z kawą. -Yhym.. Ta twoja opowieść zniszczyła mi moje marzenie o magicznej różdżce.. - Przez chwile udawałam smutną,ale później wybuchłam śmiechem, a następnie Clain prawie wypluł kawę. -Hahaha! Bardzo śmieszne.. - Powiedział zarzenowany. Wstając z kanapy usłyszałam alarm włamaniowy. Szybko wymieniłam spojrzenia z Clainem i wybiegłam z jego biura.

Mia
-Dziękuję za taką pobudkę! - krzyknęłam na cały głos. Z moich włosów kapała woda. Leżałam jak zwykle w swoim łóżku w pokoju jednak zauważyłam, że coś jest nie tak. Oprócz brązowej kołdry, która mnie otulała leżał na niej biały koc uszyty z bawełny. Już wiem dlaczego w nocy nie było mi zimno. Spojrzałam na okno, słońce dopiero wschodziło więc musiała być 4 nad ranem. Ciekawe dlaczego o tej godzinie mnie obudzono. Zbiórka jest dopiero o 10. Chyba, że ktoś się włamał jednak nie obudził mnie jęk alarmu tylko oblanie mojej głowy zimną wodą. Nie było to zbyt przyjemne -Czy chcesz żebym dostała zapalenia płuc, pułkowniku Sern?!
-Nie krzycz tak, bo jeszcze zbudzisz wszystkich w ośrodku. Chodź ze mną - odpowiedział podając mi rękę.
-Gdzie mnie zabierasz? - odpowiedziałam schodząc łóżka bez jego pomocy po czym otulił mnie kocem widząc, że mam bardzo "skąpą" piżamę. Miałam na sobie spodenki 3/4, które normalnie założyłabym na trening na sali jednak nie chciało mi się wczoraj ich ściągać oraz podarty -shirt z logiem Iron Maiden ten sam, który miałam na sobie podczas ataku na Manhatan. Na nogi włożyłam w pośpiechu moje ubłocone glany.
-Hmm... Na spacer? - po czym posłał mi swój diamentowy uśmieszek. Był w tym samym wieku co ja i Kelsy jednak miał już rangę porucznika. Andrew (bo tak ma na imię, Andrew Sern) nosił zwykle czarną skórzaną kurtkę, ciemne jeansy i podkoszulek zazwyczaj z nazwą jakieś drużyny koszykowej, a na nogach buty, które głównie służyły do treningu. Dzisiaj nosił szarą bluzę z kapturem i spodnie dresowe. Buty pozostały bez zmian. Widziałam, że w kieszeniach coś trzyma jednak nie mogłam dostrzec co tam jest.
Po cichu wyszliśmy z pokoju bo wciąż trwa cisza nocna. Prowadził mnie przez korytarze ośrodka, w stronę stołówki, potem schowka na broń, aż w końcu dotarliśmy do schodów na górne piętra. Chce mnie zabrać na górę? Myślałam, że idziemy do jego pokoju jednak on znajduje się 3 piętra pod nami.
-Andrew gdzie...
-Ciii... - uciszył mnie. Dał mi znak, że nie możemy hałasować.
Po kilku minutach staliśmy przed drzwiami na dach. Nigdy tam nie byłam, zawsze nam zabraniano, a dostęp na niego mieli tylko dowódcy i profesor Clain. Andrew zaczął grzebać w kieszeniach w poszukiwaniu czegoś. Po chwili w ręce trzymał kartę, a na niej jego nazwisko co było dziwne ponieważ porucznikom nie dawano karty dostępu do tego typu pomieszczeń lub wejść. Usłyszałam ciche klik po czym chłopak stał prze de mną z otwartymi drzwiami na oścież.
-Zapraszam - i znowu się uśmiechnął. Weszłam przez nie unikając jego wzroku. Zatrzymałam się czekając na niego. Słyszałam jak zamyka drzwi i podchodzi do mnie. Szczerze, to zaczęłam się bać. Może chce mnie zabić? Nie, to nie możliwe. Od kilku lat nikt nie zamordował tutaj nikogo, ani popełniono samobójstwa. Zdjął koc z moich ramion kładąc go kilka kroków prze de mną w stronę wschodzącego słońca po czym usiadł na kocu.
-Usiądziesz? - zapytał zachęcając mnie ręką i wyciągając rzeczy z kieszeń. To były kanapki, a on zorganizował... "piknik"? Usiadłam na kocu obok niego. Zrobiło mi się zimno. Podkuliłam nogi i otuliłam się rękami. Andrew to zauważył, ściągnął bluzę po czym podał ją mi. Siedział w samym podkoszulku z logiem Orlando Magic. Wzięłam bluzę jednak nie założyłam jej.
-Nie będzie ci zimno w samym podkoszulku?
-Nie - obrócił głowę i spojrzał na mnie. Słońce świeciło się w jego zielonych oczach, a wiatr potargał brązowe włosy. Posłał mi ciepły uśmiech. Założyłam bluzę.
-Ahhh... Cieplej - odpowiedziałam z ulgą.
-Cieszę się. Głodna? - zapytał podając mi kanapkę. Miałam na niego ochotę... Na nią! Chodziło mi o kanapkę! Nie o Andrew.
-Tak, dziękuję. Sam je robiłeś? - spytałam biorąc kanapkę w dłonie. Była ciepła, jakby ktoś ją podgrzał w mikrofali.
-Tak. Mogły wyjść słabe, kilka razy zaciąłem się nożem krojąc chleb więc jeżeli zobaczysz tam krew to wiedz, że moja - znowu się uśmiechnął tylko tym razem patrzył się na słońce, nie na mnie. Parsknęłam śmiechem słysząc o tej krwi.
Minęła godzina od kiedy siedzieliśmy na dachu. Zdążyliśmy zjeść wszystkie kanapki. Przynajmniej herbata zostałam. Siedzieliśmy wspominając nasze dzieciństwo. Od czasu do czasu śmialiśmy się razem. Spoglądałam na słońce mając głowę opartą na jego ramieniu. Przez dłuższą chwilę spoglądaliśmy tylko na niebo nic nie mówiąc. Po chwili ją przerwałam.
-En Mi Cocina Sentado Perro
-Hm?
-Mój świat jest piękny. To fragment z wiersza Kelsy tyle, że po hiszpańsku. Pisze świetnie, ma na prawdę...
-Zdajesz sobie sprawę, że powiedziałaś Mój pies siedzi w kuchni?
-Na prawdę?! Boże! Jaka ja tępa jestem! A jak się poprawnie mówi - wiem, że Andrew zna hiszpański. Kilka razy słyszałam jak coś mówi. Ale z tym psem to nie było specjalnie. Nie uważałam na tej lekcji w szkole. Miałam prawo się pomylić.
-Mi Mundo Es Bello. Mia Es Bello - podniosłam głowę z jego ramienia spoglądając na niego. On również odwrócił głowę.
-Co znaczy ta końcówka?
-Mia jest piękna - uśmiechnął się po raz kolejny tego dnia po czym mnie pocałował.
W tej chwili cały świat zniknął. Niebo, ziemia, koc, na którym siedzieliśmy. Byłam tylko ja i Andrew. Nie trwało to jednak długo ponieważ przerwał nam alarm.

wtorek, 2 grudnia 2014

Prolog - SPOTKANIE

PROLOG by Kasia, Enjoy x3
______________________________________________________________________________  
Wyszłam z gabinetu oszołomiona. W mózgu plątały się różne wersje wydarzenia, które przed chwilą miały miejsce. Całe moje ciało się trzęsło, nie mogłam go opanować.
      Miało prawo.
      Jeszcze kilka dni temu nigdy nie pomyślałabym, że to ONA. To nie może być ona, to nie jest możliwe. Usiadłam na kanapie w holu po czym sięgnęłam po zeszłoroczny numer magazynu "Seventeen". Wszystkie zdjęcia, które tam były... To mogłam być ja. Jednak wolałam zostać tutaj. Po tym co się wydarzyło kilka godzin temu.
      Przez kilkanaście minut analizowałam całą naszą rozmowę. Po chwili usłyszałam skrzypienie drzwi gabinetu, zza których wyszła Mia i profesor Clain. Miała na sobie zielony podarty t-shirt z nadrukiem Iron Maiden, brudne czerwone legginsy w kratę i podarte czarne trampki marki Vans. Jej blond kręcone włosy opadały kaskadą na ramiona. Na jej głowie spostrzegłam chustę - tę samą, którą znalazłyśmy na Manhatanie podczas ataku służb CIA na bank. Wciąż mnie to dziwi jak mogli to zrobić. W końcu to służby wojskowe.
      Profesor Clain przez chwilę przyglądał się nam. Analizował nasze sylwetki od stóp do głów - jakby chciał nas naszkicować z każdym możliwym szczegółem. Uważnie przyglądał się naszym twarzom. Przez chwilę tak stał i wlepiał się w nas szukając między nami podobieństwa. Podeszłam do lustra stojącego zaledwie kilka kroków o de mnie. Chciałam się sobie przyjrzeć po tym co się stało zaledwie kilka godzin temu. Mia była z tych dziewczyn, z którymi oglądali się chłopcy, chodzili za nimi nosząc książki czy plecaki, a kiedy na lekcji spadł zeszyt każdy rzucał się w jego stronę chcąc go oddać wąchając przy okazji perfumy Chanel nr 5. Ja byłam z tych, które stały głównie w kącie, odosobniona, siedząc na samym końcu klasy pisząc wiersze, które byłyby kiedyś wydane w formie tomiku.
     Moje brązowe włosy związane były w warkocz opadający na lewe ramię, kolczyk w nosie miał zdartą farbę przez co wyglądał jak posypany brokatem, biała bokserka zaplamiona była ziemią i w niektórych miejscach krwią. Spodnie postrzępione, a glany zabłocone. Wojskowa kurtka, którą miałam narzuconą na ramiona spadła na podłogę w tym samym momencie kiedy Mia do mnie podeszła. Rozplątałam włosy z warkocza.
     Wcześniej nie zwróciłabym na to uwagi. Wyglądamy jak siostry bliźniaczki.
     Bo nimi jesteśmy. Znalazłyśmy się po latach. Co prawda znałyśmy się już wcześniej, ale nie rozmawiałyśmy. Nie zwracałyśmy na siebie uwagi. Parę razy pożyczyłam jej ołówek, poprawiałam ją kiedy wypowiedziała źle jakiś wyraz na hiszpańskim, ale oprócz tego to wcale nie rozmawiałyśmy. Spojrzałam na nas w lustrze szukając różnic. Miałyśmy różny kolor włosów, Mia była bardziej opalona, bardziej przypominała Latynoskę niż dziewczynę z Nowego Jorku. Byłam lepiej zbudowana - bardziej umięśnione łydki i ręce. Wszystko pozostałe było identyczne jednak najbardziej przyciągnął mnie kolor naszych oczy. Spojrzałam na oczy Mii odbite w lustrze. Zauważyła to i zrobiła to samo. Obie miałyśmy heterochromię - różne kolory tęczówek. To co było w tym najdziwniejsze to rozmieszczenie kolorów. Było to samo jednak ja miałam tęczówkę koloru fioletowego, a moja siostra pudrowego różu. W szkole zawsze myślałam, że jest niebieskooka, a w tym świetle było zupełnie inaczej.
     -Wow! - zawołałyśmy w tym samym czasie.
     -No... Wow - odezwał się głos za nami. Był to profesor Clain. Wyglądał na zniecierpliwionego -Kelsy, może usiądziesz z łaski swojej?! Musimy porozmawiać.
Mia odwróciła się od lustra i podeszła do profesora również zniecierpliwiona. To było niesamowite - jak szybko potrafiła zmieniać mimikę twarzy. Należała do kółka teatralnego w szkole więc nie miałam się co dziwić. To było naturalne zachowanie u aktorów. Nie zdziwiłabym się gdyby za kilka lat zobaczyła Mię grającą w jakimś filmie podczas kiedy ja będę w pośpiechu pisać wiersze bo wydawca nie będzie chciał dawać mi jeszcze jednego tygodnia na ukończenie tomiku. Koty wokół mnie będą się łasić podczas kiedy ja nie będę miała czasu się nimi zajmować. Podsumowując - Mia byłaby świetną aktorką.
     Podniosłam kurtkę z ziemi po czym pomaszerowałam w stronę siostry i Claina zaplątując z powrotem warkocz na głowie. Usiadłam na czerwonej kanapie ze skóry wiążąc włosy czarną gumką.
     -Mamy coraz mniej czasu więc przejdę do rzeczy. Poznałaś Mię swoją siostrę, prawda? - odparł profesor. Miałam ochotę powiedzieć "Nie, nie znam swojej własnej siostry", ale w porę zamknęłam buzię na kłódkę -Więc... To co zdarzyło się dzisiaj na Manhatanie nie było normalne.
     -Zdążyłam zauważyć - odparłam. Kurtkę trzymałam na kolanach skubiąc jej rękaw. Kątem oka dostrzegłam, że Mia zaczęła przechadzać się po holu oglądając obrazy.
     -No więc... Z tego co powiedzieli mi moi ludzie na miejscu zdarzenia agenci CSI byli pod kontrolą czegoś lub kogoś. Tego nie udało nam się jeszcze ustalić. W każdym razie, to "coś" co ich kontroluje miało na celu zniszczenie dobrej opinii CIA...
     -A w jakim celu miałby ktoś to robić?
     -Jak na razie mamy za mało danych na ten temat - odezwała się po chwili milczenia Mia. Wróciła z powrotem do nas przyglądając się profesorowi -Sądzimy, że to "coś" ma moce nadnaturalne. Chip zmieniający osobowość działa tylko przez godzinę, a jak widzieliśmy napad na bank trwał trochę dłużej...
     -Jak to moce nadnaturalne?
     -No... Tylko czarownice potrafią władać tak dużą mocą, aby zahipnotyzować człowieka na dłużej. W naszej bazie mamy 2 czarownice, z czego jedna tylko wie, jak to przebiega.
     -"To" znaczy co?
     -Hipnoza.
     -Może zapytajmy się jej jak to odczarować? Agenci mogą być cały czas pod wpływem "czaru".
     -To jest zbędne. Wiem, że się nie da.
     -Rozmawiałaś z nią?
     -W pewnym sensie.
     -Dlaczego?
     -Bo ja jestem tą czarownicą. A ty jesteś drugą.